sobota, 5 grudnia 2015

Hilmar




Obróciła stolik, żeby nakleić na spód nóżek filcową podkładkę. Nie będą rysowali parkietu w ich nowym domu. W domu na zawsze. W domu już do końca życia. W najfajniejszym, wymarzonym domu u podnóża góry na zachodnim stoku doliny, z widokami z okien na to, po co inni muszą się ubrać, wyjść z domu, wsiąść do samochodu i często długo, długo jechać zanim będą mogli  t o  zobaczyć. I niekoniecznie zawsze aż to, co oni tu widzą teraz wokół siebie codziennie prosto z kanapy.

Był do sprzedania już sześć lat temu, kiedy tylko Teresa się tu zjawiła. Tomasz pokazał go jej, z daleka, z drogi. Śliczny domek we wspaniałym miejscu, ale w nieodpowiednim czasie. Co z tego, że rozglądali się już wtedy. Warunki nie sprzyjały takim zmianom. Kiedyś w przyszłości – marzyli oboje. Jak dzieci dorosną. Na emeryturze.
Kupił go prędko ktoś inny. Ktoś nie stąd, ktoś na emeryturze, kto sprowadził się tu wraz z rodziną – synem i synową z wnuczętami, którzy zamieszkali w naszym mieście. Wygodnym, regularnie odśnieżanym zimą, dobrze oświetlonym, czystym spokojnym mieście ze sklepem, stacją benzynową, basenem, salą koncertową w domu kultury, biblioteką, dwoma lub trzema barami – w zależności od koniunktury. Kilka zakładów przemysłu rybnego utrzymywało życie mieszkańców miasteczka na zadowalającym poziomie.
Teresa z Tomaszem też korzystali z tych wszystkich dogodności, i od czasu do czasu jeździli po okolicy, kiedy pojawił się jakiś dom na sprzedaż poza miastem, popatrzeć i pomarzyć. To okazało się, że mieli wspólne – marzenie o mieszkaniu na wsi. Poza miastem, w naturze, w szerokiej przestrzeni. Jeździli sobie i oglądali, i coraz bardziej okazywały się to mrzonki nie marzenia.
- Tak jeździć i oglądać można całe życie. – mówiła Teresa z wyrzutem – a kiedy coś zrobimy? – Oglądali je nawet wewnątrz, dostawali klucze od pośredników nieruchomości, ale zawsze było coś, co nie odpowiadało Tomaszowi. A za każdym razem sprężyna w brzuchu Teresy nakręcała się bardziej z ekscytacji. Jej już podobał się właściwie każdy, mogłaby zupełnie pominąć minusy, na które wskazywał Tomasz. Logicznie to on miał rację, jaki ma sens wymienić jego wygodny duży dom na chatkę z mchu i paproci tylko kawałek za miastem, właściwie przy głównej drodze, albo na dom którego zaletą jest jedynie wielkie północne okno z widokiem na morze, ale przy którym właściciel gruntu nie pozwała nawet na zbudowanie kurnika? Oczywiście, że Tomasz miał rację. Ale to kupno nowego domu zdawało się być Teresie takim wielkim nowym początkiem, diametralną zmianą w ich związku. Nie mogła się wprost doczekać.


Teraz skończyła właśnie miesięczny remont ich nowego domu. Pierwszego wspólnego, prawdziwie  i c h  domu. Tego samego pierwszego domu, o którym przestali w ogóle myśleć. I naraz okazało się, że emeryt znów się przeprowadza. Synowa dostała nową pracę gdzie indziej, syn również coś tam znalazł, chcieli jednak koniecznie zabrać z sobą też chorego ojca, aby lepiej się nim z bliska zająć.
Kiedy tylko dowiedzieli się pokątnie, pocztą pantoflową, zanim jeszcze dom pojawił się w ofercie jakiegokolwiek biura, postanowili odwiedzić właściciela.
- Jak on się nazywa?
- Hilmar.
- Hilmar. Hilmar. – powtórzyła Teresa kilkakrotnie żeby sobie utrwalić. Islandczycy tak świetnie zapamiętują wszystko cokolwiek usłyszą. Imiona, daty, numery. Mają jakiś wyjątkowy narodowy talent, którego Teresie poskąpiono, teraz postanowiła się więc postarać, żeby wywrzeć miłe wrażenie na tym starszym człowieku.
Kiedy tylko tam weszli, poczuli tę niezwykłą atmosferę. Spokój, przestrzeń, światło wlewające się z każdego z okien. Duch domu którego nie da się opisać.
- Nie chcę stąd wcale wychodzić – powiedziała Teresa do Tomasza w ich języku i zaraz spróbowała przetłumaczyć to swoje mrowiące uczucie na obcy język. Hilmar zdawał się rozumieć. Podał swoją cenę a oni przyjęli ją właściwie natychmiast. Podali sobie ręce. Wyszli z ociąganiem, nie do końca jeszcze pewni co się właśnie wydarzyło.
- Czy myśmy się z nim na pewno umówili? Myślisz że nas dobrze zrozumiał? Wie, że kupujemy ten dom?

Kiedy dawał im klucze powiedział, że będzie tęsknił za tym miejscem. Teresa rozumiała go dobrze. Jego stare psisko wdzięczyło się do Teresy unosząc ku niej posiwiały pysk, Teresa klepała go po karku pytając – Ty też chcesz tu zostać?


Remont zajął dobre trzy tygodnie. Malowanie, szpachlowanie, szlifowanie i lakierowanie, same przyjemne czynności, na które poświęcała każdą wolną godzinę – do dwudziestej drugiej po pracy i calutkie weekendy. Siedziała w domu sama do ciemnej nocy i wciąż dziwiła się, jak dobrze się w nim czuła. W pomalowanym już pokoju umościła sobie kącik do wypoczynku z wielką, wypełnioną styropianowymi kulkami poduchą, kocem, gazetami, i szklanką piwa, i kiedy poczuła zmęczenie kładła się tam na wprost okna, które wychodziło na jej ulubiony widok – prześwit między drzewami odsłaniał daleki łagodny stok góry, za którym przesuwało się popołudniowe słońce, lub tylko czerniał zarys zbocza na granatowiejącym nocnym niebie.



Nie bała się być tu sama. Nie obawiała się ani nie czuła nieswojo. To chyba pierwsze takie miejsce w jej życiu. W swoim mieszkaniu w Polsce czasami bała się ciemności. Przemykała się do łazienki i wskakiwała pod kołdrę z powrotem z prędkością światła, albo przeciwnie, z rozmysłem powoli szła przez mieszkanie, w którym pozapalała po drodze wszystkie światła. Taki irracjonalny lęk. W domu Tomasza w mieście też bywało, że nie lubiła opuszczać ciepłego kręgu lampy na kanapie, kiedy była sama w domu. (W ogóle nie było mowy, żeby poszła sama w nocy do łazienki po obejrzeniu choćby jednej przypadkowej sceny jakiegoś horroru podczas przełączania kanałów w telewizji!) Tutaj śmiało schodząc na dolne piętro w zakamarki pokojów i korytarzy wsłuchiwała się w siebie, badała, czy czai się gdzieś tam strach, i nie czuła nic. Tylko spokój. Wcale nie miała ochoty wracać na noc do miasta.
Raz tylko poczuła się inaczej. Nawet nie dziwnie ani nieswojo, tylko inaczej. Obejrzała się raz czy dwa w korytarzu, odwróciła za siebie głowę i zdała sobie z tego sprawę. Nawet wtedy badanie duszy ukazało, że to nie był żaden strach. Był późny wieczór, więc wyszła żegnając się z domem jak zwykle
- „Cześć domku. Do zobaczenia jutro.”


Remont zbliżał się już do końca i powoli zjawiały się meble. Jeszcze nie wszystkie, nie te główne, które przeważają szalę przeprowadzki na stronę nowego domu. Przewozili na razie te, bez których można się było obyć – duży stół jadalny, krzesła, wiele ciuchów, część naczyń. Teraz okazało się, bez czego nie da się żyć. Ośrodek życia stanowi łóżko, kanapa i lodówka. Gdzie masz te meble tam mieszkasz.
Właśnie kiedy przyklejała filc do nóżek stolika zjawił się Tomasz i powiedział
- Hilmar umarł.
Wszechświat zatrzymał się na moment. Całe światło zbiegło się w jednym punkcie. Umysł Teresy pofrunął gdzieś w dal.
- Kiedy? - spytała automatycznie.
- Wczoraj.
Dopasowywała skrawki filcu będąc umysłem nadal gdzieś poza. Kiedy obróciła stół na drugi bok pojawiła się myśl
- Tylko nas za często nie odwiedzaj Hilmar, bo możemy się bać …Właściwie to tylko raz możesz nas odwiedzić … i to teraz, jeśli chcesz. Masz pięć minut.
Przestała kleić i skłoniła głowę w bok, nasłuchując i spoglądając gdzieś w głąb. Odczekała chwilę. Nic się nie wydarzyło.
- Czemu miałby przychodzić. Przecież był już wczoraj. – pomyślała nagle. Ciepła fala przeszła jej przez twarz i szyję w dół, do klatki piersiowej i brzucha, objęła nogi i ramiona, i odpłynęła.
Chwila minęła, rozpłynęła się wraz z jej głębokim wydechem.
Teresa wzięła się dziarsko za ostatnią nóżkę. Docinała narysowany długopisem kształt i w myślach dopasowywała go do powierzchni, kiedy zobaczyła Hilmara idącego zieloną słoneczną łąką. Na jego łysej głowie odbijał się blask. Odwrócił głowę w jej stronę, uśmiechał się. Miała wrażenie że do niej pomachał, chociaż nie podniósł ręki.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz