Obróciła stolik, żeby nakleić na spód nóżek filcową podkładkę. Nie będą rysowali parkietu w ich nowym domu. W domu na zawsze. W domu już do końca życia. W najfajniejszym, wymarzonym domu u podnóża góry na zachodnim stoku doliny, z widokami z okien na to, po co inni muszą się ubrać, wyjść z domu, wsiąść do samochodu i często długo, długo jechać zanim będą mogli t o zobaczyć. I niekoniecznie zawsze aż to, co oni tu widzą teraz wokół siebie codziennie prosto z kanapy.
Był do
sprzedania już sześć lat temu, kiedy tylko Teresa się tu zjawiła. Tomasz
pokazał go jej, z daleka, z drogi. Śliczny domek we wspaniałym miejscu, ale w
nieodpowiednim czasie. Co z tego, że rozglądali się już wtedy. Warunki nie
sprzyjały takim zmianom. Kiedyś w przyszłości – marzyli oboje. Jak dzieci
dorosną. Na emeryturze.
Kupił
go prędko ktoś inny. Ktoś nie stąd, ktoś na emeryturze, kto sprowadził się tu
wraz z rodziną – synem i synową z wnuczętami, którzy zamieszkali w naszym
mieście. Wygodnym, regularnie odśnieżanym zimą, dobrze oświetlonym, czystym
spokojnym mieście ze sklepem, stacją benzynową, basenem, salą koncertową w domu
kultury, biblioteką, dwoma lub trzema barami – w zależności od koniunktury.
Kilka zakładów przemysłu rybnego utrzymywało życie mieszkańców miasteczka na
zadowalającym poziomie.
Teresa
z Tomaszem też korzystali z tych wszystkich dogodności, i od czasu do czasu
jeździli po okolicy, kiedy pojawił się jakiś dom na sprzedaż poza miastem,
popatrzeć i pomarzyć. To okazało się, że mieli wspólne – marzenie o mieszkaniu
na wsi. Poza miastem, w naturze, w szerokiej przestrzeni. Jeździli sobie i
oglądali, i coraz bardziej okazywały się to mrzonki nie marzenia.
- Tak
jeździć i oglądać można całe życie. – mówiła Teresa z wyrzutem – a kiedy coś
zrobimy? – Oglądali je nawet wewnątrz, dostawali klucze od pośredników
nieruchomości, ale zawsze było coś, co nie odpowiadało Tomaszowi. A za każdym
razem sprężyna w brzuchu Teresy nakręcała się bardziej z ekscytacji. Jej już
podobał się właściwie każdy, mogłaby zupełnie pominąć minusy, na które
wskazywał Tomasz. Logicznie to on miał rację, jaki ma sens wymienić jego
wygodny duży dom na chatkę z mchu i paproci tylko kawałek za miastem, właściwie
przy głównej drodze, albo na dom którego zaletą jest jedynie wielkie północne
okno z widokiem na morze, ale przy którym właściciel gruntu nie pozwała nawet
na zbudowanie kurnika? Oczywiście, że Tomasz miał rację. Ale to kupno nowego
domu zdawało się być Teresie takim wielkim nowym początkiem, diametralną zmianą
w ich związku. Nie mogła się wprost doczekać.
Teraz
skończyła właśnie miesięczny remont ich nowego domu. Pierwszego wspólnego,
prawdziwie i c h domu. Tego samego pierwszego domu, o którym
przestali w ogóle myśleć. I naraz okazało się, że emeryt znów się przeprowadza.
Synowa dostała nową pracę gdzie indziej, syn również coś tam znalazł, chcieli
jednak koniecznie zabrać z sobą też chorego ojca, aby lepiej się nim z bliska
zająć.
Kiedy
tylko dowiedzieli się pokątnie, pocztą pantoflową, zanim jeszcze dom pojawił
się w ofercie jakiegokolwiek biura, postanowili odwiedzić właściciela.
- Jak
on się nazywa?
-
Hilmar.
-
Hilmar. Hilmar. – powtórzyła Teresa kilkakrotnie żeby sobie utrwalić.
Islandczycy tak świetnie zapamiętują wszystko cokolwiek usłyszą. Imiona, daty,
numery. Mają jakiś wyjątkowy narodowy talent, którego Teresie poskąpiono, teraz
postanowiła się więc postarać, żeby wywrzeć miłe wrażenie na tym starszym
człowieku.
Kiedy
tylko tam weszli, poczuli tę niezwykłą atmosferę. Spokój, przestrzeń, światło
wlewające się z każdego z okien. Duch domu którego nie da się opisać.
- Nie
chcę stąd wcale wychodzić – powiedziała Teresa do Tomasza w ich języku i zaraz
spróbowała przetłumaczyć to swoje mrowiące uczucie na obcy język. Hilmar zdawał
się rozumieć. Podał swoją cenę a oni przyjęli ją właściwie natychmiast. Podali
sobie ręce. Wyszli z ociąganiem, nie do końca jeszcze pewni co się właśnie
wydarzyło.
- Czy
myśmy się z nim na pewno umówili? Myślisz że nas dobrze zrozumiał? Wie, że
kupujemy ten dom?
Kiedy
dawał im klucze powiedział, że będzie tęsknił za tym miejscem. Teresa rozumiała
go dobrze. Jego stare psisko wdzięczyło się do Teresy unosząc ku niej posiwiały
pysk, Teresa klepała go po karku pytając – Ty też chcesz tu zostać?
Remont
zajął dobre trzy tygodnie. Malowanie, szpachlowanie, szlifowanie i
lakierowanie, same przyjemne czynności, na które poświęcała każdą wolną godzinę
– do dwudziestej drugiej po pracy i calutkie weekendy. Siedziała w domu sama do
ciemnej nocy i wciąż dziwiła się, jak dobrze się w nim czuła. W pomalowanym już
pokoju umościła sobie kącik do wypoczynku z wielką, wypełnioną styropianowymi
kulkami poduchą, kocem, gazetami, i szklanką piwa, i kiedy poczuła zmęczenie
kładła się tam na wprost okna, które wychodziło na jej ulubiony widok – prześwit
między drzewami odsłaniał daleki łagodny stok góry, za którym przesuwało się
popołudniowe słońce, lub tylko czerniał zarys zbocza na granatowiejącym nocnym
niebie.
Nie
bała się być tu sama. Nie obawiała się ani nie czuła nieswojo. To chyba
pierwsze takie miejsce w jej życiu. W swoim mieszkaniu w Polsce czasami bała
się ciemności. Przemykała się do łazienki i wskakiwała pod kołdrę z powrotem z
prędkością światła, albo przeciwnie, z rozmysłem powoli szła przez mieszkanie,
w którym pozapalała po drodze wszystkie światła. Taki irracjonalny lęk. W domu
Tomasza w mieście też bywało, że nie lubiła opuszczać ciepłego kręgu lampy na
kanapie, kiedy była sama w domu. (W ogóle nie było mowy, żeby poszła sama w
nocy do łazienki po obejrzeniu choćby jednej przypadkowej sceny jakiegoś
horroru podczas przełączania kanałów w telewizji!) Tutaj śmiało schodząc na
dolne piętro w zakamarki pokojów i korytarzy wsłuchiwała się w siebie, badała,
czy czai się gdzieś tam strach, i nie czuła nic. Tylko spokój. Wcale nie miała
ochoty wracać na noc do miasta.
Raz
tylko poczuła się inaczej. Nawet nie dziwnie ani nieswojo, tylko inaczej.
Obejrzała się raz czy dwa w korytarzu, odwróciła za siebie głowę i zdała sobie
z tego sprawę. Nawet wtedy badanie duszy ukazało, że to nie był żaden strach. Był
późny wieczór, więc wyszła żegnając się z domem jak zwykle
- „Cześć
domku. Do zobaczenia jutro.”
Remont
zbliżał się już do końca i powoli zjawiały się meble. Jeszcze nie wszystkie,
nie te główne, które przeważają szalę przeprowadzki na stronę nowego domu.
Przewozili na razie te, bez których można się było obyć – duży stół jadalny,
krzesła, wiele ciuchów, część naczyń. Teraz okazało się, bez czego nie da się
żyć. Ośrodek życia stanowi łóżko, kanapa i lodówka. Gdzie masz te meble tam
mieszkasz.
Właśnie
kiedy przyklejała filc do nóżek stolika zjawił się Tomasz i powiedział
-
Hilmar umarł.
Wszechświat
zatrzymał się na moment. Całe światło zbiegło się w jednym punkcie. Umysł
Teresy pofrunął gdzieś w dal.
-
Kiedy? - spytała automatycznie.
-
Wczoraj.
Dopasowywała
skrawki filcu będąc umysłem nadal gdzieś poza. Kiedy obróciła stół na drugi bok
pojawiła się myśl
- Tylko
nas za często nie odwiedzaj Hilmar, bo możemy się bać …Właściwie to tylko raz
możesz nas odwiedzić … i to teraz, jeśli chcesz. Masz pięć minut.
Przestała
kleić i skłoniła głowę w bok, nasłuchując i spoglądając gdzieś w głąb.
Odczekała chwilę. Nic się nie wydarzyło.
- Czemu
miałby przychodzić. Przecież był już wczoraj. – pomyślała nagle. Ciepła fala
przeszła jej przez twarz i szyję w dół, do klatki piersiowej i brzucha, objęła
nogi i ramiona, i odpłynęła.
Chwila
minęła, rozpłynęła się wraz z jej głębokim wydechem.
Teresa
wzięła się dziarsko za ostatnią nóżkę. Docinała narysowany długopisem kształt i
w myślach dopasowywała go do powierzchni, kiedy zobaczyła Hilmara idącego
zieloną słoneczną łąką. Na jego łysej głowie odbijał się blask. Odwrócił głowę
w jej stronę, uśmiechał się. Miała wrażenie że do niej pomachał, chociaż nie
podniósł ręki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz