- Jak się cieszę, że jesteśmy w domu –
powiedziała z westchnieniem Teresa po kolacji. Na kolację był comber jagnięcy z
pieca z sałatą z rukoli i ziaren słonecznika i ciemnoczerwony shiraz, jak
lubią. Świece. W domu cisza. Kanapa do siedzenia i wyciągnięcia nóg, koc do
zarzucenia od chłodu na podorędziu, szklanka z wodą na stoliczku pod ręką.
Odpowiednia temperatura, światło i przestrzeń. W domu można robić to, do czego
został stworzony – przez siebie – do czego się go z pieczołowitością i cierpliwością
stworzyło.
Wyznanie wypłynęło z jej głębi prawdziwie i
niespodziewanie. W gościach też było fajnie. W podróży było ciekawie. Wybrali
się na dwa dni. Przeciągnęły się w trzy. Pogoda zmieniła się już pierwszego
dnia. Już przed wyjazdem było wiadomo. Śnieżyca i wicher. Dziewięć w skali
Beauforta. Tak zwany silny sztorm. Ale nie na długo. Dwa – trzy dni. Wyjechali
mimo to. Z dokładnej niezawodnej prognozy wynikało, że dojadą przed najgorszym,
a rano się okaże. Żadna prognoza nie może być jednocześnie dokładna i
długoterminowa. Najlepiej sprawdzać najbliższe parę godzin.
Rano się okazało, że pada i wieje. Okazało
się, że tak będzie przez pół dnia. Te widne pół. Teresa chciała obejrzeć
cośkolwiek, przecież to, że spadł śnieg nie może im odebrać chociaż tej jakiejś
namiastki zwiedzania. Mężczyźni sprawdzili tę prognozę, przeanalizowali i
stwierdzili, że da się dojechać do pobliskiego miasteczka. Tylko trochę przez
góry. Ogólnie bardzo blisko. Samochód ma na cztery koła napęd.
Jakie to zaskakujące, kiedy spadnie pierwszy
śnieg. I przyjemne. Wszystko zmienia się diametralnie, natura wprowadza nową
scenerię, obowiązujący trend kolorystyczny na najbliższe pół roku. W mieście
jest jeszcze niemal zwyczajnie. Wyjeżdżając skupili się na śledzeniu
drogowskazów, i dopiero za ostatnim rozjazdem, wiedząc że są na dobrej drodze,
zaczęli rozglądać się. Śnieg sypał dość gęsto, teren wokół porastały niskie
krzaki i wysokie trawy, wśród nich podrywały się i przysiadały stadka ptaków.
- Musi być tu ładnie latem – Teresa usiłowała
wznieść się siłą wyobraźni ponad białą kurtynę, przez chwilę żałowała, że obraz
lata już zniknął, choć był tu jeszcze wczoraj, tak jak jeszcze wczoraj
czarowały ją jesienne mijane w drodze z północy na wschód widoki – stoki
górskie w ciemne zielenie i brązy aż do fioletów, u podnóży wysokie żółte suche
trawy i zbielałe badyle wybujałych baldaszkowatych, uschłe w małe chybotliwe
parasole. Teresę zachwycała oszczędność tej pierwotnej dekoracji. Przez chwilę
jeszcze umysł jej walczył z zastanym dziś widokiem, ale po chwili przestawił
się i pogodzony z nieuchronnością zmiany podążył za nią. Z chwili na chwilę
Teresie coraz bardziej podobała się biel.
- Jakby skończył się nagle kolorowy film –
powiedziała patrząc na kładącą się przed nimi drogę, na coraz krótszy widoczny
jej fragment przed maską samochodu. – Powrót do ery czarno-białej. Przeważająca
biel ziemi i nieba w nierozróżnialnym szarawym odcieniu, na tym tle niewyraźne
czarne znaczenia krzakowych gałęzi. Obraz rozmyty jak na starej ilustracji w
gazecie, składającej się z kombinacji białych i czarnych kropek, zbyt grube
ziarno zamazuje kontury przedmiotów. (Wada pochodzi od dostrzegalnych gołym
okiem skupisk ziaren srebra. Tu halogenki srebra zastępują wirujące przed
oczami białe płatki.) Przed ich oczami cały obraz nacętkowany gęstą bielą.
Jedyny kolor jaki się ostał to jaskrawa mocna ogrzewająca duszę
żółć słupków wytyczających drogę, widocznych w przodzie wzdłuż pobocza w
zmiennej liczbie – do trzech, do pięciu, do dwóch. Samochód wspina się równo i wolno, to tylko
dwadzieścia kilka kilometrów. Nie minęli jeszcze nikogo. Kiedy z naprzeciwka
wyłania się inny pojazd, niespodziewanie oddychają z ulgą. Kierowca ma
spokojną, dodającą otuchy twarz, to nic nienormalnego co robią, ot jadą przez
góry z miasta do miasta, jak inni. Biel wokół staje się nieprzenikniona,
przecinana tylko systematycznie przez żółte niezachwiane przecinki.
Miasteczko odsłoniło się rzeczywiście urocze.
Mały port w głębokim fiordzie, do którego przybijają jedyne rejsy z Europy.
Kilkanaście domów, rozrzuconych niedbale, bez planu współczesnych
geometrycznych ulic, każdy otoczony swoim własnym, całkiem dużym, odpowiednio
rozległym terenem. Kilka hoteli, ze trzy restauracje (jedna otwarta, lecz nie
czynna), jeden sklep. Kobieta obsługująca w nieczynnym hotelowym bufecie
poleciła im na lunch słodkie bułki ze sklepu po drugiej stronie ulicy, można je
tam luksusowo spożyć przy stoliku pod oknem.
- Przejechaliście dziś przez góry? – dotarło
do niej nagle, a wraz z tym oświeceniem jej oczy rozszerzały się coraz bardziej
i bardziej.
- Ona była taka zaskoczona? – dopytywała się
Teresa Tomasza kiedy wyszli. Rozmowy słuchała tylko jednym uchem rozglądając
się po sali, nie rozumiała wszystkiego kiedy nie chciało jej się skupiać.
- Mamy jeepa – odparł Tomasz biorąc Teresę pod
rękę na śliskim schodku.
- Zima pozwala uspokoić się. – powiedziała ni
z tego ni z owego do Tomasza w drodze powrotnej. Wspięli się już z powrotem na
ten biały odkryty płaskowyż, tym razem mając jednak szerszy widok, chmury
podniosły się nieco i opad zmalał, na zakrętach serpentyn obracając się w tył
mogli z góry docenić malowniczość położenia miasteczka – już od przełamania
szczytu widać je w dali leżące w ciasnym głębokim fiordzie, odkrywające się
bardziej za każdym kolejnym nawrotem schodzącej stromo w dół drogi. – Można
sobie pozwolić nic nie robić.
- Bo i tak nic nie da się robić – podchwycił
Tomasz, zrozumieli się w tym w pół słowa. Na przykład teraz. Nie ma co myśleć o
pikniku (przewidzieć z wyprzedzeniem podczas zakupów w sklepie – pieczywo,
kabanosy, jakieś owoce, coś do picia – albo jeszcze wcześniej – w domu rano
przygotowanie kanapek i kawy w termosie), wejściu na tamtą górę (znaleźć
parking, wyciągnąć z bagażnika trekkingowe buty, lekka kurtka, chustka pod
szyję. Może czapka.), zrobieniu zdjęcia przy wodospadzie (wygrzebać aparat spod
sterty na tylnym siedzeniu, wyszukać miejsce dla najlepszego ujęcia na tle
kaskady, poprawić włosy, czy dobrze wyglądam w tej bluzce? Uśmiechnąć się).
Mnóstwo czynności, które odpadają zimą. Teraz na przykład nie da się nawet
rozglądać wokół, aura zawęża ludzkie możliwości do przetrwania. To samo z
życiem. Przeczekanie jest hasłem zimy. Stagnacja, ograniczenie działań,
wycofanie się do środka. Wszystkie możliwe aktywności przysypał śnieg, jak nie
zebraną marchewkę w ich ogródku, znikają z pola widzenia, ze świadomości, z
zasięgu, odsuwają się w czasie do następnego lata.
- Hibernujemy jak niedźwiedzie. – zauważa
Teresa – choć nie śpimy fizycznie to popadamy w mentalną stagnację. – Tomasz
kiwa potakująco głową. Szczęśliwie ich działalność zarobkowa pokrywa się
dokładnie z porami roku, latem obsługują turystów na wysokich obrotach, szczyt
ich wysiłku przypada na całodobowe dnie, obdzielające energią lato. Zima to
cudowny długi odpoczynek bez wyrzutów sumienia. – Zbliża się miły wewnętrzny
czas mroku i świec. – uświadamia sobie z przyjemnością Teresa.
W samochodzie jest ciepło i bezpiecznie mimo siekącego
szaleństwa za oknem. Brjálað veður – przypomina się Teresie islandzkie słowo. –
Szalona pogoda? – To tłumaczenie nie oddaje niczego. – Zwariowana? Ha ha, to
brzmi jak rozdokazywany przedszkolak. Nie ma jednak innych polskich
odpowiedników tego słowa. Czy angielski crazy jest lepszy? Teresa nie sądzi,
nic nie oddaje niepokojącej powagi otaczającej ich aury. Jednak Islandczycy
nazywają to w swoim języku tak lekko – Zwariowana pogoda. Stormur. Błahostka.
- Moja wycieraczka przestaje zbierać – mówi
Tomasz – nabiło się śniegu. – Szybka analiza stosunku odległości do bezpiecznego
miejsca w dolinie do tempa przyrastania warstwy śniegu na piórze skutkuje
zatrzymaniem samochodu pośrodku miecionego śniegiem płaskowyżu, jedyną złudną
gwarancją ich widoczności i bezpieczeństwa jest włączenie awaryjnych świateł.
Tomasz wyskakuje z auta, Teresa widzi jak natychmiast marszczy twarz mrużąc
oczy i usiłując odwrócić się od kierunku wiatru, by móc złapać tchu,
przemieszcza się jednocześnie w stronę maski samochodu (przecież to jeden krok),
stuka wycieraczką o szybę, przymarznięte grudki odpadają, Tomasz idzie jeszcze
na drugą stronę (po co, myśli Teresa, jej widoczność nie jest tak ważna choć ta
wycieraczka zaśnieżyła się znacznie prędzej, Teresa już prawie nic nie widzi podczas
drogi, ufa tylko wzrokowi Tomasza). Obstukał obie i wsiadł do środka.
Po dwóch ruchach pióro po Teresy stronie
wypięło się nagle i wisi, zaraz odleci całkiem. Tomasz musi powtórzyć cały swój
przemarsz i założyć je jeszcze, trafić w otwór, dopasować, zakleszczyć,
prościzna na słoneczku, fraszka na stacji benzynowej pod daszkiem. Teraz sekundy
ciągną się jak zamrożone, Tomasz wciąż powtarza ten sam ruch, bez skutku, jakby
to miało nigdy się nie udać, Teresa czuje, że im bardziej patrzy tym bardziej
Tomasz nie może utrafić, odwraca wzrok żeby przerwać ten dziwny złowieszczy stan,
zburzyć konstrukcję fatalnych okoliczności, zaraz spogląda jednak z powrotem,
nie umie zająć się niczym innym w tej chwili, po kilku kolejnych okresach
(sekundach?) działanie osiąga skutek, wycieraczka siedzi dobrze. Tomasz wraca
do auta.
Całe plecy kurtki ma pokryte równym białym
kożuchem. Między włosami od strony Teresy ma nabitą warstwę śniegu (jak konie,
które stoją na śnieżycy tyłkami do wiatru, mają zabite białymi grudami nasady
ogonów i całe zady, przyglądali im się nieraz mijając je stojące przy drodze w
zimowej ciemności, wyglądały tak zwyczajnie, naturalne elementy krajobrazu, na
myśl przychodziły przymiotniki – pierwotne, przystosowane, odporne, Teresa
podziwiała ten widok jako składową piękna surowej natury.)
- Tam jest ekstrema! – wykrztusił Tomasz nie
dostrzegając nawet, że Teresa wydłubuje mu śnieg z pomiędzy włosów – poczułem
się... – nie znalazł słowa.
- Mały?
- Marny. – odparł.
Obraz stojących w śniegu koni wrócił znowu,
ten sam ale całkiem zmieniony, głos Tomasza i brzmiący w nim ton, uderzenie
niepojętego zrozumienia w klatce piersiowej i w mózgu przekształciło obraz,
nadało mu inny sens, stojące w siekącym śniegu konie, naturalne elementy ich
fiordu.
- Konie stoją tak całe noce stoicko i
niezłomnie. – być może tylko to pomyślała, a jeśli wypowiedziała to na głos, do
Tomasza nie dotarło poprzez zawieję wokół. Nie odpowiedział.