środa, 23 grudnia 2015

ljósaseria




Okno w spadzistym dachu znajdowało się wprost nad jej głową, kiedy leżała kontemplując swoje ciało, nie tyle zmęczona co ożywiona wysiłkiem po ponad godzinnej sesji jogi. W pomieszczeniu był mrok, ćwiczyli przy małej lampce zapalonej w rogu, przykrytej dodatkowo pomarańczowawą chustą dla stłumienia światła. Teraz leżeli w ciszy, nieobecni, bardziej wewnątrz siebie niż na cienkiej macie rzeczywistości.

Ruch w ciele doprowadzał jakimś sposobem do uspokojenia ducha i cały wcześniejszy wysiłek oraz obecny stan były jednym i Teresa lubiła je oba, odwrotnie niż na przykład podczas górskiej wędrówki, w której podobało się jej siedzenie na szczycie i podziwianie widoków, lecz chętnie ominęłaby etap pokonywania drogi. Nie przekonywały jej twierdzenia, że wysiłek nadaje dokonaniu słodszy smak. Nagle podczas jogi odczuła to, co mawiali inni o wspinaczkach. Podczas jogi nie było drogi i celu, wysiłek cielesny i duchowe wyciszenie były równie pociągające.

Teresa wykorzystywała często ten czas jasności i spokoju do porządkowania wnętrza. Zawsze wtedy znajdowała na powierzchni jakiś wątek, który przeplatał się przez jej ostatnie dni, lecz wymykał rozbiorowi. Raz udało jej się wyrzucić z siebie część uciążliwie nawracających myśli, kiedy wyobraziła sobie, zwizualizowała dokładnie, jak odlatują na wystrzelonej kuli za horyzont, spersonalizowane w siedzącą na niej okrakiem postać, za łańcuch górski na południu za doliną, który wyznaczał granicę jej własnego terytorium, jej życiowej przestrzeni. Za górami był obcy świat, w który posłała kulę. Przyniosło jej to wielką ulgę – i satysfakcję – że potrafi to zrobić, że włada tym, że może sobie w taki prosty sposób sama poradzić.


Dziś pomyślała o rozdźwięku między nią a jej przyjaciółką. Karolina nie odzywała się, nie miała czasu i nie umawiały się wcale na rozmowy. Teresa czuła, że Karolina wcale jej nie potrzebuje.

Teresa próbowała nieraz to zrozumieć, zgłębić i sobie wyjaśnić, ale czuła tylko jak oddalały się. To dziwne uczucie narastającej obcości, wynikłe z jakichś niedopowiedzeń, niedowyjaśnień, nie do końca akceptowanych zjawisk?

W końcu czuła się winna swoich oczekiwań, zarzucała sobie, że nie akceptuje jej takiej jaką jest, tylko spodziewa się po niej więcej – więcej zainteresowania, więcej czasu, więcej przyjaźni. Myślała, że powinna oddać jej pole, wycofać się, bo może zajmuje już całą między nimi przestrzeń, może to jest dla Karoliny za dużo, może nie ma jak zrobić ku Teresie kroku ze swej strony, bo Teresa stoi już tuż przy niej. Zatrzymała się więc, odsunęła. I czekała, kiedy Karolina dostrzeże to wolne pole, kiedy zobaczy, że Teresa już od dawna nie pokazuje się na jej horyzoncie, kiedy zatęskni, odczuje jej brak. Czekała w cholernym napięciu, które spalało ją w środku. W niczym to nie pomogło i Teresa nie poczuła się lepiej w tej relacji. Gdzieś tam na końcu pojawiała się niechęć.
Leżąc na macie pomyślała o Karolinie. Postanowiła zadziałać w inny sposób. Przyjąć to co jest. Pozwolić Karolinie zachowywać się tak jak się zachowuje. Napełnić się akceptacją dla niej.


Zamknęła oczy i wyobrażała sobie swoje leżące w mroku ciało, jak napełnia się światłem akceptacji. Światełka przybrały formę choinkowych lampek na sznurze, jak w sentymentalnych świątecznych reklamach miękkie światło rozchodziło się od każdej z nich promieniście, wewnątrz Teresy jak w szklanym naczyniu układały się świecące gwiazdki – białe, różowe i zielone. Właśnie takie pokazały się. Teresa wyobrażała sobie, że światełek przybywa, unoszą się, wypełniają ją, ale wizja uciekała, rozpraszała się. Teresa zaczynała kilka razy od nowa aż poczuła, że to nie wychodzi. – Może wstanę zamiast leżeć – pomyślała bez sensu – i od razu zobaczyła stojącą przed nią postać. Postać przychodziła z pustyni. – To Karolina. – zrozumiała Teresa – Karolina, która zaczęła natychmiast wypełniać się światłem, migocącymi zamglonymi punkcikami różowo zielono białej choinkowej ljósaserii*. Teresa patrzyła w pewnym osłupieniu jak wypełnia Karolinę swoją akceptacją, aż postać poruszyła się, jakby chciała odejść.  – A więc tak. Więc odejdź. – zgodziła się Teresa ze spokojem. Karolina zaczęła oddalać się w stronę pustyni, Teresa przyglądała się chwiejnym migotaniom świateł, kiedy naraz z prawej strony pokazała się druga postać i dołączyła do niej. Drobna, z powiewającymi włosami. Teresa rozpoznała kto to. Inna jej przyjaciółka. – Idźcie obie – pomyślała. Zrozumienie i zgoda napłynęły w nią jednocześnie – Możecie odejść razem. – Ręce tamtych złączyły się.

Muzyka zgłośniała. Teresa otworzyła oczy. Kwadrat okna ciemniał nad nią w dachu. Teresy oczy otwierały się coraz szerzej i szerzej wraz z przenikającą ją świadomością tego, co się właśnie zdarzyło.


*  ljósasería – (czyt. ljousaseria) w języku islandzkim nazwa lampek choinkowych na sznurze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz