Okno
w spadzistym dachu znajdowało się wprost nad jej głową, kiedy leżała
kontemplując swoje ciało, nie tyle zmęczona co ożywiona wysiłkiem po ponad
godzinnej sesji jogi. W pomieszczeniu był mrok, ćwiczyli przy małej lampce
zapalonej w rogu, przykrytej dodatkowo pomarańczowawą chustą dla stłumienia
światła. Teraz leżeli w ciszy, nieobecni, bardziej wewnątrz siebie niż na
cienkiej macie rzeczywistości.
Ruch
w ciele doprowadzał jakimś sposobem do uspokojenia ducha i cały wcześniejszy
wysiłek oraz obecny stan były jednym i Teresa lubiła je oba, odwrotnie niż na
przykład podczas górskiej wędrówki, w której podobało się jej siedzenie na
szczycie i podziwianie widoków, lecz chętnie ominęłaby etap pokonywania drogi.
Nie przekonywały jej twierdzenia, że wysiłek nadaje dokonaniu słodszy smak. Nagle
podczas jogi odczuła to, co mawiali inni o wspinaczkach. Podczas jogi nie było
drogi i celu, wysiłek cielesny i duchowe wyciszenie były równie pociągające.
Teresa
wykorzystywała często ten czas jasności i spokoju do porządkowania wnętrza. Zawsze
wtedy znajdowała na powierzchni jakiś wątek, który przeplatał się przez jej
ostatnie dni, lecz wymykał rozbiorowi. Raz udało jej się wyrzucić z siebie
część uciążliwie nawracających myśli, kiedy wyobraziła sobie, zwizualizowała
dokładnie, jak odlatują na wystrzelonej kuli za horyzont, spersonalizowane w
siedzącą na niej okrakiem postać, za łańcuch górski na południu za doliną,
który wyznaczał granicę jej własnego terytorium, jej życiowej przestrzeni. Za
górami był obcy świat, w który posłała kulę. Przyniosło jej to wielką ulgę – i satysfakcję
– że potrafi to zrobić, że włada tym, że może sobie w taki prosty sposób sama
poradzić.
Dziś
pomyślała o rozdźwięku między nią a jej przyjaciółką. Karolina nie odzywała
się, nie miała czasu i nie umawiały się wcale na rozmowy. Teresa czuła, że
Karolina wcale jej nie potrzebuje.
Teresa
próbowała nieraz to zrozumieć, zgłębić i sobie wyjaśnić, ale czuła tylko jak
oddalały się. To dziwne uczucie narastającej obcości, wynikłe z jakichś
niedopowiedzeń, niedowyjaśnień, nie do końca akceptowanych zjawisk?
W
końcu czuła się winna swoich oczekiwań, zarzucała sobie, że nie akceptuje jej
takiej jaką jest, tylko spodziewa się po niej więcej – więcej zainteresowania,
więcej czasu, więcej przyjaźni. Myślała, że powinna oddać jej pole, wycofać
się, bo może zajmuje już całą między nimi przestrzeń, może to jest dla Karoliny
za dużo, może nie ma jak zrobić ku Teresie kroku ze swej strony, bo Teresa stoi
już tuż przy niej. Zatrzymała się więc, odsunęła. I czekała, kiedy Karolina
dostrzeże to wolne pole, kiedy zobaczy, że Teresa już od dawna nie pokazuje się
na jej horyzoncie, kiedy zatęskni, odczuje jej brak. Czekała w cholernym
napięciu, które spalało ją w środku. W niczym to nie pomogło i Teresa nie
poczuła się lepiej w tej relacji. Gdzieś tam na końcu pojawiała się niechęć.
Leżąc
na macie pomyślała o Karolinie. Postanowiła zadziałać w inny sposób. Przyjąć to
co jest. Pozwolić Karolinie zachowywać się tak jak się zachowuje. Napełnić się
akceptacją dla niej.
Zamknęła
oczy i wyobrażała sobie swoje leżące w mroku ciało, jak napełnia się światłem
akceptacji. Światełka przybrały formę choinkowych lampek na sznurze, jak w
sentymentalnych świątecznych reklamach miękkie światło rozchodziło się od
każdej z nich promieniście, wewnątrz Teresy jak w szklanym naczyniu układały
się świecące gwiazdki – białe, różowe i zielone. Właśnie takie pokazały się.
Teresa wyobrażała sobie, że światełek przybywa, unoszą się, wypełniają ją, ale
wizja uciekała, rozpraszała się. Teresa zaczynała kilka razy od nowa aż poczuła,
że to nie wychodzi. – Może wstanę zamiast leżeć – pomyślała bez sensu – i od
razu zobaczyła stojącą przed nią postać. Postać przychodziła z pustyni. – To
Karolina. – zrozumiała Teresa – Karolina, która zaczęła natychmiast wypełniać
się światłem, migocącymi zamglonymi punkcikami różowo zielono białej choinkowej
ljósaserii*. Teresa patrzyła w pewnym
osłupieniu jak wypełnia Karolinę swoją akceptacją, aż postać poruszyła się,
jakby chciała odejść. – A więc tak. Więc
odejdź. – zgodziła się Teresa ze spokojem. Karolina zaczęła oddalać się w
stronę pustyni, Teresa przyglądała się chwiejnym migotaniom świateł, kiedy
naraz z prawej strony pokazała się druga postać i dołączyła do niej. Drobna, z
powiewającymi włosami. Teresa rozpoznała kto to. Inna jej przyjaciółka. – Idźcie
obie – pomyślała. Zrozumienie i zgoda napłynęły w nią jednocześnie – Możecie
odejść razem. – Ręce tamtych złączyły się.
Muzyka
zgłośniała. Teresa otworzyła oczy. Kwadrat okna ciemniał nad nią w dachu. Teresy
oczy otwierały się coraz szerzej i szerzej wraz z przenikającą ją świadomością
tego, co się właśnie zdarzyło.
*
ljósasería – (czyt. ljousaseria) w języku islandzkim nazwa lampek
choinkowych na sznurze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz