autor: Przemysław Pietrzyk |
Przy plaży za pasem wydm rok w rok płonie
noworoczny ogień. Albo raczej staroroczny? Ostatniego dnia roku rozpalany jest
ogromny stos. Drewno na niego zwożone jest już od stycznia, po prostu wszelkie
drewniane odpadki, połamane sklejkowe płyty, niekompletne palety, nieużyteczne
przedmioty – ławki, półki, drzwi, drzwiczki od kredensów, szuflady i całe
konstrukcje starych niechcianych mebli oraz deski, deski, listewki, pnie
wyrzucane przez ocean na plażę i gałęzie z przycinanych latem ogrodów.
Całoroczne śmieci całej społeczności płoną, a
wszyscy przychodzą popatrzeć na nie i na dobre się rozstać z tym co minęło,
odeszło i stało się już zbędne.
Brygada dziarskich młodzików w ochronnych
kombinezonach systematycznie podbiega z wiaderkami pełnymi łatwopalnej cieczy,
zasila trawiącą moc ognia jednym zgodnym chluśnięciem na umówiony sygnał.
Odwracają potem natychmiast głowy, kryją twarze w gumowych kapturach, odchodzą
szybkim krokiem poza zasięg żaru.
Gorąco uderza w widzów, podnosi się znad nich zadziwiony
pomruk, ludzie osłaniają żółte od światła twarze dłońmi, rzucając ruchomy
chybotliwy cień na oczy usiłują patrzeć, dzieci zakrywają buzie oburącz jak przy
odliczaniu w chowanego, niektórzy odwracają się cali plecami nie mogąc
wytrzymać kilkusekundowego napływu gorąca.
Znad stosu unosi się zogromniały płomień, wywinięty
na zewnątrz kłąb wydostaje się ze swego wnętrza bez końca i podwija się u dołu w
nieskończoność. Górą czernieje i mimo zmroku odznacza się na tle nieba ciemną
gęstą szarością dym. Trwa to kilka nieskończenie długich chwil i płomień pomniejsza
się widocznie, opada, tylko dym gęścieje, wydłuża grzywę poznaczoną cętkami
pomarańczowych lekkich iskier stygnącymi w mroźnym powietrzu w siwy popiół.
Teresa żałuje, że nie przyniosła niczego do
tego ognia. – Teraz coś dorzucę – myśli. – Najpierw styczeń. Co było w
styczniu? – Teresa przypomina sobie, daleki zdaje się ten styczeń, ale to było
na pewno wtedy. Teresa wyciąga co ma do wyrzucenia, niepotrzebne już słowa
które padły, zbędne nadzieje, utrzymywane przy życiu zbyt długo pragnienia,
przechowywane emocje. Wyciąga co tam jeszcze zalega po kątach i pasie nimi
staroroczny ogień. Płomień przemienia się w dym, a resztki jeszcze przed chwilą
parzących iskier opadają ostygłym popiołem gdzieś na przysypane śniegiem
turzycowe nadrzeczne łąki.