piątek, 2 stycznia 2015

staroroczny ogień

autor: Przemysław Pietrzyk



Przy plaży za pasem wydm rok w rok płonie noworoczny ogień. Albo raczej staroroczny? Ostatniego dnia roku rozpalany jest ogromny stos. Drewno na niego zwożone jest już od stycznia, po prostu wszelkie drewniane odpadki, połamane sklejkowe płyty, niekompletne palety, nieużyteczne przedmioty – ławki, półki, drzwi, drzwiczki od kredensów, szuflady i całe konstrukcje starych niechcianych mebli oraz deski, deski, listewki, pnie wyrzucane przez ocean na plażę i gałęzie z przycinanych latem ogrodów. 

Całoroczne śmieci całej społeczności płoną, a wszyscy przychodzą popatrzeć na nie i na dobre się rozstać z tym co minęło, odeszło i stało się już zbędne.

Brygada dziarskich młodzików w ochronnych kombinezonach systematycznie podbiega z wiaderkami pełnymi łatwopalnej cieczy, zasila trawiącą moc ognia jednym zgodnym chluśnięciem na umówiony sygnał. Odwracają potem natychmiast głowy, kryją twarze w gumowych kapturach, odchodzą szybkim krokiem poza zasięg żaru.

Gorąco uderza w widzów, podnosi się znad nich zadziwiony pomruk, ludzie osłaniają żółte od światła twarze dłońmi, rzucając ruchomy chybotliwy cień na oczy usiłują patrzeć, dzieci zakrywają buzie oburącz jak przy odliczaniu w chowanego, niektórzy odwracają się cali plecami nie mogąc wytrzymać kilkusekundowego napływu gorąca.

Znad stosu unosi się zogromniały płomień, wywinięty na zewnątrz kłąb wydostaje się ze swego wnętrza bez końca i podwija się u dołu w nieskończoność. Górą czernieje i mimo zmroku odznacza się na tle nieba ciemną gęstą szarością dym. Trwa to kilka nieskończenie długich chwil i płomień pomniejsza się widocznie, opada, tylko dym gęścieje, wydłuża grzywę poznaczoną cętkami pomarańczowych lekkich iskier stygnącymi w mroźnym powietrzu w siwy popiół. 

Teresa żałuje, że nie przyniosła niczego do tego ognia. – Teraz coś dorzucę – myśli. – Najpierw styczeń. Co było w styczniu? – Teresa przypomina sobie, daleki zdaje się ten styczeń, ale to było na pewno wtedy. Teresa wyciąga co ma do wyrzucenia, niepotrzebne już słowa które padły, zbędne nadzieje, utrzymywane przy życiu zbyt długo pragnienia, przechowywane emocje. Wyciąga co tam jeszcze zalega po kątach i pasie nimi staroroczny ogień. Płomień przemienia się w dym, a resztki jeszcze przed chwilą parzących iskier opadają ostygłym popiołem gdzieś na przysypane śniegiem turzycowe nadrzeczne łąki.