Dziecinnymi nożyczkami o pomarańczowym uchwycie i zaokrąglonych ostrzach
obcinała systematycznie suche gałązki drzewa. Teraz wynajdowała już
najmniejsze, drobne uschłe patyczki, cieńsze niż zapałki, sterczące z grubszych
solidnych żywych gałęzi. To już był tylko ostatni szlif, estetyczna zabawa. Większość
zrobiła przed trzema dniami, kiedy drzewo przeniesiono z miejsca, w którym
stało dotychczas – najlepiej eksponowanego od strony ulicy, a jednocześnie
zupełnie niewidocznego z miejsca, w którym toczyło się życie budynku – gdzie od
frontu kłębili się tłumnie klienci kawiarni oraz cienką strużką w głąb
pomieszczenia napływali czytelnicy biblioteki. Drzewo stało w ozdobnym acz
niepraktycznym kącie na uboczu, jako jego wypełnienie i ozdoba. Teraz jego miejsce zajęła choinka, a drzewo wypchnięto w głąb sali, właśnie
przed oczy Teresy i pozostałych pracowników. Jego nędza nie mogła teraz umknąć
niczyjej uwadze.
- Nie
chcę tu tej rośliny – powiedziała szefowa, – nie podoba mi się. Greta z
kawiarni też jej nie chce.
Pewnie,
drzewo było wpół uschnięte i zabiedzone. Wysokości przekraczającej wzrost
Teresy stało przechylone w wielkiej donicy pełnej suchej jak pieprz ziemi
usłanej warstwą żółtych opadłych liści.
-
Ono potrzebuje tylko wody. - Powiedziała Teresa – Wody i światła, żeby żyć. –
mówiła coraz szybciej, zbulwersowana, w tym obcym języku, w którym nie
wiedziała jak jest „troszczyć się”, „dbać” – Nikt nic dla niego nie robi –
dukała – a potem chce je wyrzucić, bo jest brzydkie.
-
Potrzebuje tylko wody – powtarzała próbując obrywać sterczące uschłe gałązki –
i będzie ładne. Laufey kręciła głową ni to na tak ni to na nie, z
powątpiewaniem.
Teresa
chwyciła za nożyczki. Usunęła wszystkie długie suche gałęzie zostawiając tylko
te zakończone liśćmi, choćby i jednym listkiem, który przeżył na samym końcu
mającej dostarczać wodę wyschłej arterii. To dla ładnego wyglądu, żeby im się
spodobało. A drzewu będzie lżej bez tych gałęzi, nie będzie musiało już dłużej
o nich myśleć, martwić się czymś, co już i tak nie odżyje. To przeszłość.
Teresa ciachała nożyczkami, a wokół na podłodze rosła sterta żółtawych patyków.
Wygarnęła z donicy kruszące się, leżące od dawna martwe liście. Wyszarpała
metalowy pręt, który ktoś wcisnął w ziemię, między korzenie, kiedy drzewo
zaczęło pochylać się na bok – to jak padającemu z głodu dać laskę.
-
Nie wiem czemu się nim wcześniej nie zajęłam – myślała Teresa wzruszając gołymi
palcami ziemię w donicy, ziemia wbijała się jej pod paznokcie, co z tego, że
zajmowanie się budynkiem i jego wyposażeniem należało do obowiązków kogoś
innego, ale w kącie stało umierające drzewo. Wstydziła się za swoją obojętność.
Stanęła na rozpartych nogach, objęła drzewo rękami i uniosła je do góry
naprostowując pień. Poszło łatwo, ugniotła ziemię wokół i odeszła dwa kroki.
-
Teraz spodoba się wszystkim – pomyślała, dzieło było skończone. Martwe członki
rośliny zajęły pół reklamówki. Teresa nie mogła znaleźć żadnego odpowiednio
dużego naczynia na wodę, oto, dlaczego nikomu nie chciało się go podlewać, krążyła
więc sześć razy z dzbankiem, aż nie uznała, że nawodniła ziemię wystarczająco.
Teraz trzeba mu tylko poświęcić pięć minut dwa razy w tygodniu.
Kiedy
po trzech dniach przyszła ponownie do pracy, Laufey uśmiechnęła się szeroko
pokazując na drzewo. Wszyscy docenili jego nowy wygląd. To dobrze, bo choć
Teresa już zdecydowała, że weźmie je do domu, jeśli będą je chcieli wyrzucić,
to wiedziała że nie mają na nie u siebie miejsca i Tomasz kręciłby nosem.
Obchodząc je wokół, wciąż jeszcze dostrzegała sterczące patyczki, obcinała je i
chowała w garści, zostały już tylko podstawowe żywe łodygi z kępami liści na
końcach. Teraz tylko podlewać i czekać aż wypełni się zielenią, za dwa miesiące
będzie wyglądało okazale i bujnie. Krążyła w swoim tańcu wokół drzewa kiedy
usłyszała za sobą głos. – Marnie wygląda to twoje drzewo. – powiedział ten
znajomy głos, którego nie słyszała od dawna. Głos Lilki, która zjawiła się
niespodziewanie i zaskoczyła Teresę przy tej czynności.
–
Teraz wygląda już dobrze – powiedziała Teresa, jakby broniąc się, chcąc
wyjaśnić i pokazać, jak jest naprawdę, i natychmiast poczuła, jak
niepotrzebnie.
–
Dla mnie wygląda marnie. Widzę to, co widzę. – powtarza Lilka ze swoją
pewnością.
–
Jest dokładnie odwrotnie, – myśli Teresa, już nie wdając się więcej w polemikę
– ale ona widzi to, co widzi.
Podchodząc
do biurka Teresa opróżnia dłoń z uschniętych gałązek do śmietnika pod blatem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz