środa, 8 października 2014

Stenka i ja



- Stenka ma taką samą szczękę jak ja. Jak księżyc! Żadnego zmysłowego zarysu, mocnego kanciastego kształtu symbolizującego seksowność, budzącego pożądanie. Po prostu wydłużony spiczasty księżyc. A już kiedy pali! Właśnie wtedy zauważyłam to po raz pierwszy u siebie – na zdjęciu na ganku domu u przyjaciółki w sylwestrowy wieczór, tuż przed wyjściem, w długiej połyskującej sukni, z zaczesanymi w górę włosami (jak Stenka!), uchwycona z profilu z papierosem w palcach, z wyciągniętymi ku niemu ustami i podbródkiem, i z tą wyraźną, jasną, świecącą w mroku pod słabą żarówką nad drzwiami, niewydarzoną szczęką jak księżyc.
Więc i ja – jak Stenka – mogę coś osiągnąć, stać się kimś. Mimo tej długiej ściętej szczęki i strachu przed ośmieszeniem mogę zostać kim chcę, nie zważając na swoją niedostateczność.
- I tak samo ma w kuchni powieszone nożyczki (w tym filmie) – na esowatym haczyku z Ikei na metalowym pręcie –  i   t a k i e   s a m e   nożyczki, czarne, masywne, z różową kropą na łączeniu ramion. Na tle  t a k i c h   s a m y c h  białych kafelków.
Czy to nadal jest niewinny znak? To już małe napastowanie, lekkie osaczenie. Spisek rzeczywistości. To już zakrawa na horror, jak kiedy aktor z filmu w telewizji zwraca się nagle do ciebie po imieniu wbijając w ciebie wcale nie szklane oczy. Mały obłęd. Duży strach. Chyba tu nie spojrzy? Nie zwróci się w moją stronę z tą straszną miną, z jaką obserwuje swojego syna-zabójcę, nie powie zaraz – A ty nadal tu siedzisz? Długo zamierzasz tak tkwić zapadnięta w kanapę po uszy? – głos jej staje się dosadniejszy i niższy, a każdy wyraz brzmi wyraźnie oddzielnie. – Czyż  nie  masz   swoich    planóww     ii      maarzeeńńń? – słowa rozciągają się, jej głos grubieje, jak kiedy magnetofon wciąga kasetę i rozmywa dźwięk – najstraszniejsze skojarzenie mojego dzieciństwa, głos potwora ukrytego w magnetofonie, mogącego objawić się w każdej niespodziewanej chwili, głos nieznanego stwora ukrywającego się wewnątrz wszystkiego, co znane.
Wcale nie oglądam do końca, nie widziałam zresztą od początku, przełączyłam tylko na ten fragment a teraz uciekam, gonią mnie moje własne myśli, skończę jako wariatka jeśli nie zacznę robić tego co pragnę, jeśli dłużej będę zwlekać z obawy. Już nieopisanie piszczy mi w uszach, czasami wręcz zagłusza realne dźwięki. Nie zawsze, nie przez cały dzień, ale po południu tak, na kanapie przed telewizorem zwykle, wieczorem w łóżku zazwyczaj. Jak gwizd czajnika, jak usiłujące rozprężyć się bezpiecznie wysokie ciśnienie w mojej głowie. Natłok niewypuszczanych myśli, wciąż napływają nowe. Gromadzą się, nie ma już miejsca, nie uwalniam ich na bieżąco, obawiam się, trzymam je tam na razie wszystkie na kiedyś, kiedy z nich skorzystam. Wydostają się popołudniami jakąś cienką szczeliną którą sobie wyrąbały, wygryzły od środka, wyskrobały pazurem w grubej ścianie. Niezrozumiałe, zniekształcone, na przeciwnym krańcu skali wiodącej ku ścieniałości, zeświszczałości dźwięku w ostry szpic.


Od wczoraj siedzę tu i je wszystkie zapisuję. Rozsupłuję splątane kłęby i wyciągam pojedyncze. Wyłuskuję zachowane w całości spośród zbutwiałych bezcielesnych resztek nie dostrzegam już czego, wydmuchuję prześwitujące ocalałe fragmenty spomiędzy kurzu w które wpadły, pyłu w który się obróciły.
Wokół trwa nieziemska cisza. Słyszę jak brzęczy wentylator komputera. Słyszę jak szumi woda w kaloryferze. W nocy słyszę dalekie uderzenia fal o brzeg oceanu. Słyszę jak rozciąga się przestrzeń wokół.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz