- Stenka ma taką
samą szczękę jak ja. Jak księżyc! Żadnego zmysłowego zarysu, mocnego
kanciastego kształtu symbolizującego seksowność, budzącego pożądanie. Po prostu
wydłużony spiczasty księżyc. A już kiedy pali! Właśnie wtedy zauważyłam to po
raz pierwszy u siebie – na zdjęciu na ganku domu u przyjaciółki w sylwestrowy
wieczór, tuż przed wyjściem, w długiej połyskującej sukni, z zaczesanymi w górę
włosami (jak Stenka!), uchwycona z profilu z papierosem w palcach, z
wyciągniętymi ku niemu ustami i podbródkiem, i z tą wyraźną, jasną, świecącą w
mroku pod słabą żarówką nad drzwiami, niewydarzoną szczęką jak księżyc.
Więc i ja – jak
Stenka – mogę coś osiągnąć, stać się kimś. Mimo tej długiej ściętej szczęki i
strachu przed ośmieszeniem mogę zostać kim chcę, nie zważając na swoją
niedostateczność.
- I tak samo ma w
kuchni powieszone nożyczki (w tym filmie) – na esowatym haczyku z Ikei na
metalowym pręcie – i t a k
i e s a m e nożyczki, czarne, masywne, z różową kropą na
łączeniu ramion. Na tle t a k i c h s a m y
c h białych kafelków.
Czy to nadal jest
niewinny znak? To już małe napastowanie, lekkie osaczenie. Spisek
rzeczywistości. To już zakrawa na horror, jak kiedy aktor z filmu w telewizji
zwraca się nagle do ciebie po imieniu wbijając w ciebie wcale nie szklane oczy.
Mały obłęd. Duży strach. Chyba tu nie spojrzy? Nie zwróci się w moją stronę z
tą straszną miną, z jaką obserwuje swojego syna-zabójcę, nie powie zaraz – A ty
nadal tu siedzisz? Długo zamierzasz tak tkwić zapadnięta w kanapę po uszy? –
głos jej staje się dosadniejszy i niższy, a każdy wyraz brzmi wyraźnie
oddzielnie. – Czyż nie masz
swoich planóww ii
maarzeeńńń? – słowa rozciągają się, jej głos grubieje, jak kiedy
magnetofon wciąga kasetę i rozmywa dźwięk – najstraszniejsze skojarzenie mojego
dzieciństwa, głos potwora ukrytego w magnetofonie, mogącego objawić się w każdej
niespodziewanej chwili, głos nieznanego stwora ukrywającego się wewnątrz
wszystkiego, co znane.
Wcale nie oglądam
do końca, nie widziałam zresztą od początku, przełączyłam tylko na ten fragment
a teraz uciekam, gonią mnie moje własne myśli, skończę jako wariatka jeśli nie
zacznę robić tego co pragnę, jeśli dłużej będę zwlekać z obawy. Już nieopisanie
piszczy mi w uszach, czasami wręcz zagłusza realne dźwięki. Nie zawsze, nie
przez cały dzień, ale po południu tak, na kanapie przed telewizorem zwykle,
wieczorem w łóżku zazwyczaj. Jak gwizd czajnika, jak usiłujące rozprężyć się
bezpiecznie wysokie ciśnienie w mojej głowie. Natłok niewypuszczanych myśli,
wciąż napływają nowe. Gromadzą się, nie ma już miejsca, nie uwalniam ich na
bieżąco, obawiam się, trzymam je tam na razie wszystkie na kiedyś, kiedy z nich
skorzystam. Wydostają się popołudniami jakąś cienką szczeliną którą sobie
wyrąbały, wygryzły od środka, wyskrobały pazurem w grubej ścianie. Niezrozumiałe,
zniekształcone, na przeciwnym krańcu skali wiodącej ku ścieniałości, zeświszczałości
dźwięku w ostry szpic.
Od wczoraj siedzę
tu i je wszystkie zapisuję. Rozsupłuję splątane kłęby i wyciągam pojedyncze.
Wyłuskuję zachowane w całości spośród zbutwiałych bezcielesnych resztek nie
dostrzegam już czego, wydmuchuję prześwitujące ocalałe fragmenty spomiędzy
kurzu w które wpadły, pyłu w który się obróciły.
Wokół trwa
nieziemska cisza. Słyszę jak brzęczy wentylator komputera. Słyszę jak szumi
woda w kaloryferze. W nocy słyszę dalekie uderzenia fal o brzeg oceanu. Słyszę
jak rozciąga się przestrzeń wokół.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz