Wrzesień był
nieprawdopodobnie piękny, cały. Do ostatniego dnia. Prawdziwa jesień, żółcie,
czerwienie i niskie słońce na czystym niebie. Niezwykłość w tych rejonach.
Rzadkość. Każdy dzień kiedy czekałam na mój urlop był jak wymarzony. Można było
wciąż jeszcze widzieć się na końskim grzbiecie w dolinie w bezchmurne
przedpołudnie. Po południu szybko się ochładzało mimo słońca.
Przed przerwą na
lunch ostatniego dnia niebo zaszło szaro-bielą. Z pracy wracałam w deszczu
rowerem. Nie było co myśleć o tym, że urlop miał się rozpocząć tydzień
wcześniej, gdyż jak zwykle zgodziłam się na coś, czego nie chcę, zgodziłam się
go przesunąć dla wspólnego/czyjegoś dobra. Zacznie się jutro i będzie cudowny.
Wcale nie o
przebywanie na zewnątrz mi chodzi. Nie planuję zbyt wielu zewnętrznych zajęć. To
nie jest urlop ekstraterytorialny, pozadomowy. Konie nie wymagają wyjątkowej
pogody, zwłaszcza te konie, mają już długie futro a ja mam termoaktywne
kalesony. Lekcje lepiej idą w zamkniętej przestrzeni hali, zwierzę i człowiek łatwiej
się wtedy skupia. Basen ma podgrzewaną wodę, to nawet przyjemniejsze w zimnie,
to miłe uczucie małego triumfu nad naturą, móc tam wyjść i pływać przy każdej
temperaturze, a potem moczyć się w gorącej wodzie po szyję na przekór zimnu.
Moje hobby pasują idealnie do tego miejsca, są niezależne od pogody. Nie wiem
czy wybrałam je, bo są tak dostosowane do warunków, czy też to, co zawsze
najbardziej lubiłam okazało się tak na miejscu w tym miejscu.
Tylko te dwa
zajęcia mam ytri – zewnętrzne. Mój wolny czas przeznaczam na innri. Będę
siedzieć w środku i zaglądać do wewnątrz. Pogoda nie ma na mnie wpływu.
Dziś od rana
pada. Najpierw deszcz, ale przy śniadaniu śnieg z deszczem. Po południu
regularny śnieg. Mogę to wszystko śledzić szczegółowo. Siedzę przed oknem, tak
lubię mieć postawione biurko. Lubię wypuszczać spojrzenie co jakiś czas w
przestrzeń pisząc. Spadł śnieg po raz pierwszy od pół roku i pokrywa wszystko
systematycznie i równo. Nie potrzebuje dużo czasu żeby zaprowadzić swój
porządek, wcielić w życie swoją wizję świata. Lata jakby nigdy nie było. Patrzę
na białe góry, pokryty bielą asfalt i dachy aut i czuję się jak przeniesiona do
zimowej rzeczywistości w jednej chwili. W jednej chwili zapominam o trawie i
słońcu. Teraz już będzie tak.
Kiedy siadam do
pisania dzieje się to samo. W mgnieniu znika półroczna niemożność, brak czasu,
brak chęci, obawa że mogłam to stracić. Jakby tego nigdy nie było. Są tylko te
dwa stany, a jeden wyklucza drugi, zajmuje całą przestrzeń. Nie zostawia
miejsca poprzedniemu, nie ma okresów przejściowych, pośrednich etapów. Jesteś
tu albo tam. Jest zima albo lato. Piszesz albo nie.
Wieczorem Antek
pyta mnie, czy czuję się wolna. Wyjechał dziesięć dni temu, on także ma urlop.
Czuł potrzebę odwiedzić rodzinę, a ja nie, wolałam zostać. Sama. (Niestety
przesunęłam swój urlop i przez ponad tydzień patrzyłam jak marnuje się
potencjał i przestrzeń pustego domu). Czuję się wolna. Nawet więcej, czuję się
normalnie. Czuję się odpowiednio. Czuję się jakby to był mój właściwy stan,
sposób życia jaki mi przynależy. Moja natura. Pełnia życia. To, do czego mam
zmierzać.
Przeczytałem późmą nocą..........jestem pod wrażeniem.GRATULUJĘ.
OdpowiedzUsuńDziękuję Tatuś. To dla mnie dużo znaczy.
Usuń