poniedziałek, 6 października 2014

śnieg



Wrzesień był nieprawdopodobnie piękny, cały. Do ostatniego dnia. Prawdziwa jesień, żółcie, czerwienie i niskie słońce na czystym niebie. Niezwykłość w tych rejonach. Rzadkość. Każdy dzień kiedy czekałam na mój urlop był jak wymarzony. Można było wciąż jeszcze widzieć się na końskim grzbiecie w dolinie w bezchmurne przedpołudnie. Po południu szybko się ochładzało mimo słońca.
Przed przerwą na lunch ostatniego dnia niebo zaszło szaro-bielą. Z pracy wracałam w deszczu rowerem. Nie było co myśleć o tym, że urlop miał się rozpocząć tydzień wcześniej, gdyż jak zwykle zgodziłam się na coś, czego nie chcę, zgodziłam się go przesunąć dla wspólnego/czyjegoś dobra. Zacznie się jutro i będzie cudowny.
Wcale nie o przebywanie na zewnątrz mi chodzi. Nie planuję zbyt wielu zewnętrznych zajęć. To nie jest urlop ekstraterytorialny, pozadomowy. Konie nie wymagają wyjątkowej pogody, zwłaszcza te konie, mają już długie futro a ja mam termoaktywne kalesony. Lekcje lepiej idą w zamkniętej przestrzeni hali, zwierzę i człowiek łatwiej się wtedy skupia. Basen ma podgrzewaną wodę, to nawet przyjemniejsze w zimnie, to miłe uczucie małego triumfu nad naturą, móc tam wyjść i pływać przy każdej temperaturze, a potem moczyć się w gorącej wodzie po szyję na przekór zimnu. Moje hobby pasują idealnie do tego miejsca, są niezależne od pogody. Nie wiem czy wybrałam je, bo są tak dostosowane do warunków, czy też to, co zawsze najbardziej lubiłam okazało się tak na miejscu w tym miejscu.
Tylko te dwa zajęcia mam ytri – zewnętrzne. Mój wolny czas przeznaczam na innri. Będę siedzieć w środku i zaglądać do wewnątrz. Pogoda nie ma na mnie wpływu.
Dziś od rana pada. Najpierw deszcz, ale przy śniadaniu śnieg z deszczem. Po południu regularny śnieg. Mogę to wszystko śledzić szczegółowo. Siedzę przed oknem, tak lubię mieć postawione biurko. Lubię wypuszczać spojrzenie co jakiś czas w przestrzeń pisząc. Spadł śnieg po raz pierwszy od pół roku i pokrywa wszystko systematycznie i równo. Nie potrzebuje dużo czasu żeby zaprowadzić swój porządek, wcielić w życie swoją wizję świata. Lata jakby nigdy nie było. Patrzę na białe góry, pokryty bielą asfalt i dachy aut i czuję się jak przeniesiona do zimowej rzeczywistości w jednej chwili. W jednej chwili zapominam o trawie i słońcu. Teraz już będzie tak.
Kiedy siadam do pisania dzieje się to samo. W mgnieniu znika półroczna niemożność, brak czasu, brak chęci, obawa że mogłam to stracić. Jakby tego nigdy nie było. Są tylko te dwa stany, a jeden wyklucza drugi, zajmuje całą przestrzeń. Nie zostawia miejsca poprzedniemu, nie ma okresów przejściowych, pośrednich etapów. Jesteś tu albo tam. Jest zima albo lato. Piszesz albo nie.
Wieczorem Antek pyta mnie, czy czuję się wolna. Wyjechał dziesięć dni temu, on także ma urlop. Czuł potrzebę odwiedzić rodzinę, a ja nie, wolałam zostać. Sama. (Niestety przesunęłam swój urlop i przez ponad tydzień patrzyłam jak marnuje się potencjał i przestrzeń pustego domu). Czuję się wolna. Nawet więcej, czuję się normalnie. Czuję się odpowiednio. Czuję się jakby to był mój właściwy stan, sposób życia jaki mi przynależy. Moja natura. Pełnia życia. To, do czego mam zmierzać.

2 komentarze:

  1. Przeczytałem późmą nocą..........jestem pod wrażeniem.GRATULUJĘ.

    OdpowiedzUsuń